ka mogła sprofanować. Te trzeba było w pewnem miejscu od profanacyi zabezpieczyć.
Robiły się więc dniami całemi pakunki: stare ornaty, relikwie, krucyfiksy, kielich dany przez Maryę Ludwikę i pacyfikał z czasów pierwszych Jagiellonów, rodzinna relikwia jednego z Radziwiłłowskich domów, od dwustu lat ozdoba naszego skarbca. Siostra Salomea, zakrystyanka, przynosiła po jednym te skarby nasze, — z rąk puścić nie chciała, całowała je, płacząc, po kolei.
— Ten krzyż pamiątka po naszych fundatorach, kniaziach Mirskich... Te ampułki srebrne, przy celebrze biskupiej używane, ukrywane tak starannie przed chciwem okiem rewidujących urzędników... A oto srebrna monstrancya, najświeższa, za naszej już pamięci sprawiona, ale za lepszych czasów, na pamiątkę czterechsetnego jubileuszu klasztoru.
I na to wszystko nie będą się już patrzeć nasze oczy!...
Po cichu, w nocy, jak złodzieje, dwaj zaufani ludzie wynieśli tych kilka pakunków do przygotowanej kryjówki. Dostaną się stamtąd w pewne ręce i dalej służyć będą chwale Bożej.
Teraz wszystko gotowe na przyjęcie obcych gości.
Trochę gratów starych w zakrystyi i klasztorze. I my... stare graty także, gotowe do wyrzucenia na śmietnisko. Ale o to mniejsza.
Prócz paru zaufanych, nikt nie został wtajemniczony, nikt o grożącem nieszczęściu nie wiedział. Wszystko w klasztorze szło niezmiennym porządkiem. Jak zwykle odprawiały się nabożeństwa, jak zwykle w oznaczonych godzinach zbierałyśmy się na pacierze w chórze. Nawet było nas więcej. Nikt nie korzystał z dyspens. Matkę Koletę przyprowadzano, matkę Ignacyę przynoszono na fotelu.
Żadna nie chciała opuścić ani jednej godziny w chórze. Były to przecie ostatnie nasze wspólne modlitwy tutaj...
Przyszedł wreszcie 25 lipca.
Strona:Jan Łada - Ostatnia msza.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.