W wigilię już spodziewałyśmy się... Parę razy dzwonek odezwał się na gościńcu; wszystko do okien biegło z bijącem sercem. Ale ten dzień minął spokojnie. Dopiero nazajutrz...
Kończyłyśmy właśnie pacierze przedpołudniowe w chórze, gdy gwałtowne dzwonienie dało się słyszeć u bramy. Poczciwa siostra Domicella, jedyna nasza konwerska, wpadła do chóru, blada jak ściana i drżąca cała, choć przecie od tygodnia spodziewałyśmy się tego, co przyjść miało.
— Już są, już są!
Skinęłam na siostrę Serafinę, i, zostawiając siostry przy ostatnich modlitwach, pośpieszyłam na przyjęcie tych panów.
Było ich czterech: dwóch starszych w mundurach wojskowych, tamci w ubiorach niższych urzędników cywilnych. Zdawali się zniecierpliwieni.
— Ależ my do klasztoru wejść chcemy, do środka — zawołał najstarszy, w mundurze pułkownikowskim, z mnóstwem krzyżów i medalów na piersiach.
— Może nas panie nie zechcą puścić? — zapytał z ironicznym uśmiechem jego towarzysz, kapitan, naczelnik powiatu. Tego znałyśmy dobrze, aż nadto.
— Czy panowie żądacie tego stanowczo, aby im bramy otworzyć? — spytałam.
— Żądamy? Jakżebyśmy byli tak niegrzeczni! Prosimy tylko, pokornie prosimy!
— Ustawy nasze zabraniają nam za klauzurę wpuszczać osoby, nie mające do tego prawa. Ale oporu stawiać nie możemy. Tu są klucze. Jeśli panowie chcecie, możecie z nich zrobić użytek.
Ci panowie nie robili ceregieli. Za parę minut wielka brama otwarła się z łoskotem. Posłyszałyśmy na dziedzińcu brzęk pałaszów i ostróg. Na zewnątrz żołnierze z bronią stanęli na warcie.
Zebrałyśmy się wszystkie, które mogły chodzić, w refektarzu, czekając. Za chwilę pułkownik zjawił się tam ze świtą.
— Czy panie wszystkie tu jesteście? — spytał, kiwając nam głową na przywitanie.
Strona:Jan Łada - Ostatnia msza.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.