ko ciche, bez pieśni, bez rozmów, z pochylonemi głowami. Na pogrzeb weselej idą.
I płynęło to, płynęło jak rzeka.
Kościół otworzono o szóstej. Już cały dziedziniec pełen był ludzi, choć żołnierze próbowali byli odpędzać z początku. Odrazu tłum zapełnił szczelnie niewielką przestrzeń. I dziwnie! Zwykle w takich razach na odpustach tłok robi się po kościołach, słychać sprzeczki, piski, narzekania, rozmowy tłumione. Teraz nic. Ścisk był większy daleko niż kiedykolwiek na największe święto, bo ludu wciąż przybywało i tłum wielki stał przed kościołem, wejść nie mogąc. A jednak nie cisnął się nikt. Nikt się nie ruszał. Nikt głosu nie podniósł. Tylko cichy szept modlitw unosił się w powietrzu, jak brzęczenie niewidzialnych owadów. Tylko w ciszy wielkiej tłumione, zduszone zaraz łkanie odzywało się na mgnienie oka.
Ks. dziekan i nasz staruszek kapelan, O. Wincenty, siedzieli w konfesyonale od nocy. Każdy się cisnął; każdy chciał raz ostatni Ciało i Krew Pańską przyjąć w tym kościołku, pod którego skrzydłami tuliły się jego dziecinne modlitwy, modlitwy jego ojców i dziadów. A jednak i tam, przy konfesyonałach, nie było ścisku. Tylko kiedy dziekan zrywał się i O. Wincentemu znaki dawał, że czas ze Mszą wychodzić, chwytano go za komżę, za poły sutanny i jęk wielki rozlegał się dokoła.
— Czekajcie, ojcze drogi, najlepszy; dajcie nam jeszcze wysłuchać się... Toć już ostatni raz.
Ksiądz wysyłał posłańca do pułkownika z prośbą o cierpliwość. Potem siadał i głowę schylał ku penitentom. Łkania cichły, i słychać było tylko szept pacierzy.
Było już blisko południa, kiedy pułkownik z kapitanem i cywilnym urzędnikiem zbliżyli się do konfesyonału dziekana. Sześciu żołnierzy szło naprzód, rozpędzając lud.
Ks. dziekan bardzo blady, wyskoczył z konfesyonału i podbiegł naprzeciw tym panom.
Strona:Jan Łada - Ostatnia msza.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.