My tymczasem trwałyśmy na modlitwie w chórze przy kracie, która wyjątkowo na tę ostatnią Mszę nie była zasłonięta. Inwentarz już był oddany od rana. Naszych parę węzełków leżało, gotowych do drogi, na wózku. A my zebrane u stóp Zbawiciela, w stallach naszych starych, które miałyśmy na zawsze opuścić, modliłyśmy się, modliły...
Byłyśmy wszystkie, od tylu lat po raz pierwszy — wszystkie bez wyjątku. Matka Eustachia na fotelu, obłożona poduszkami, z głową na tył odrzuconą, i zamkniętemi oczyma, wyglądała jak umarła. Z twarzy woskowej, zdawało się, uciekł ostatni promyk życia. Ręce tylko wychudłe, siecią żył sinych okryte, poruszały czasem ziarna różańca.
W krześle także zniesiono matkę Salezyę z jej sparaliżowanemi nogami. Za to matka Ignacya chciała koniecznie zająć swoją stallę obok matki Kolety, a siostra Agnieszka siedziała także na swojem miejscu, całkiem spokojna, nie śmiejąc się, nie bełkocząc; tylko wielkie znaki Krzyża świętego robiła co chwila, bez potrzeby.
W zwykłym czasie odmówiłyśmy officyum przedpołudniowe, dodając nieszpory, jako przed podróżą, podczas której mogłyśmy mieć przeszkodę w odmawianiu pacierzy. Czekałyśmy już tylko na Mszę.
Pan pułkownik zabronił organu, śpiewu, dzwonów i świateł z wyjątkiem dwóch świec. Byłyśmy posłuszne.
Paliły się więc dwie świece na wielkim ołtarzu od rana. Od górnego chóru i organów kazał sobie oddać klucze pułkownik. Dzwony milczały.
I naraz odezwał się jeden przy zakrystyi, cichutki.
Drżący, osłabły, pochylony, sunął się, chwiejąc, ku ołtarzowi ojciec Wincenty. Ksiądz dziekan w komży i stule podtrzymywał go. Kościół nasz taki mały: od akrystyi do ołtarza trzy kroki zaledwo. Zatrzymywa się, ręce wyciągał przed siebie, jakby drogi w ciemnościach szukając, lub oparcia. Na nim stary ornat złotemi nićmi szyty, wystrzępiony ze starości jak koronka, robota pobożnej kniahini Hanny, żony
Strona:Jan Łada - Ostatnia msza.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.