Strona:Jan Łada - Ostatnia msza.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

kościół, na kościół nasz kochany, taki w tych blaskach złotych cudowny.
Nigdy mi się tak pięknym nie wydał. Dzień był jasny, gorący. Słońce wpadało błyszczącemi smugami przez górne okna, ślizgało się po murach poczerniałych, po marmurowych gzemsach, po czerwonym porfirze ołtarzy. Złocone anioły i posągi świętych biskupów zdawały się gorzeć jakimś nadziemskim ogniem. Wybladłe freski na sklepieniu i na ścianach, porysowane w zygzaki, okryte plamami od wilgoci, w świetle setek świec i w ciepłej smudze słonecznej wyglądały promienne i świeże, jakby je wczoraj malował pobożny nasz brat Hilaryon, uczeń Lexyckiego przed dwustu laty.
Żywe barwy ściennych malowideł, złocenia i marmury nagrobków i ołtarzy, złocisty blask zapalonych świec w kandelabrach i pająkach — wszystko razem zlewało się w jakiś dziwnie harmonijny obraz, przemawiający do duszy, jak muzyka. Siostry mówiły mi później, że miały takie wrażenie, jakby się znajdowały w niebie, u stóp Bożego Majestatu.
A na tle tej tęczy, złotem oblanej, tysiąc głów schylonych ku ziemi, twarzy łzami zalanych, ust wstrzymujących łkanie i jęki, a szepczących modlitwy...
Przy wielkim ołtarzu ojciec Wincenty Mszę św. odprawiał tymczasem.

IV.

Odprawiał ją bardzo powoli. Mylił się widocznie, plątał i na nowo zaczynał. Do mszału wciąż patrzyć musiał, bo go widocznie zawodziła pamięć, ale i czytać trudno było, choć oczy drżącą ręką przecierał co chwila. Ksiądz dziekan stał przy nim, karty mu odwracał, drżące dłonie podpierał, słowa liturgii podpowiadał z pamięci. Ale staruszek coraz bardziej ociągał się, coraz wolniej wymawiał święte wyrazy.
Ach, myśmy go dobrze rozumiały! Myśmy wiedziały, dlaczego tak trudno Mszę tę ostatnią skończyć,