dlaczego mu tak przed końcowem Ite missa est straszno!
Oto podniesienie. Siwa głowa kapłana pochyla się nad ołtarzem, dzwonek jęczy cicho. Tłum ściśnięty w kościele porusza się przez chwilę, jak fala wiatrem kołysana, i ściele się u stóp Pana Zastępów.
Drżące, pomarszczone dłonie starca podnoszą się wysoko. W nich Hostya biała: święte Ciało Chrystusowe.
I znów z tysiąca piersi jęk się odzywa przeciągły, głuchy:
— Jezu, Jezu, Jezu!
Oto jesteś na tym ołtarzu, na który od czterystu lat schodziłeś codziennie, z którego tak długo, tylu tysiącom niosłeś łaski swe i pociechy, swe światło i zbawienie. Oto jesteś — i jesteś po raz ostatni!
Chwila jeszcze, i przestaniesz królować tutaj, i odejdziesz wygnany, i już Ci nie będzie wolno tu wrócić, tak jak i twoim sługom...
Koło mnie siedziała matka Koleta, nieruchoma, zmartwiała w powadze swych dziewiędziesięciu lat. Naraz blade jej usta poruszyły się, wymawiając słowa pieśni pobożnej, pieśni śpiewanej przez konfederatów, od jednego z nich może słyszanej w dzieciństwie przez staruszkę:
Bo nieprzyjaciel na to się usadził,
Aby twe syny z ojczyzny wygładził...
Ach! ależ to nie synów i córki ojczyzny naszej, nie synów Maryi, kraju naszego Królowej, nie ich samych tylko chce nieprzyjaciel wygładzić... Oto przecie dłoń świętokradzką podnosi na Twego Syna, o Maryo! Oto Jego wygania z Jego przybytków, oto zabrania Mu do nich wstępu... I On, Pan niebieskich pułków, na to pozwala? Pozwala siebie wygnać z kościołów, z serc słabych i ułomnych, w których gaśnie moc i wiara? I Ty Panno mocna, Tyż nie pośpieszysz się ku obronie?
Ach, w sercu starego kapłana to samo pytanie musi się powtarzać! Słowa modlitwy wychodzą z ust