Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/100

Ta strona została przepisana.

której treści nie ujmowała dusza, a ciało się nie lękało.
Dnia 8 go maja w środku zamkniętego koła kilkoma rzędami stojących ochotników polskich, głosem uroczystym i donośnym mówił dowódca oddziału polskiego Osmonde:

Ochotnicy polscy! Jutro będziecie mieli honor pierwszymi iść do ataku na naszego i waszego odwiecznego wroga. Jutro po latach długiej niewoli będziecie mieli sposobność wykazania waszej odwagi i potwierdzenia tradycji o dzielności Polaków. Wierzę w Was! Ja ze swej strony jestem szczęśliwy, że was będę mógł prowadzić do ataku. Wróg paść musi!“

Pozatem dowódca nasz, powtarzając słowa generalissimusa Joffre’a zakazywał nam zajmować się się rannymi kolegami, nakazujące absolutne posłuszeństwo wszystkim zwierzchnikom bezwzględność wobec wroga i zimną we wszystkich chwilach rozwagę.

Powoli, grupami, z mózgiem, nie dość zdającym sobie sprawę z tego, co się stało, a już się bowiem stało po zapowiedzi naszego dowódcy, rozchodzili się ochotnicy polscy. Każdy ważył po swojemu wszystkie, dopiero co, słyszane słowa, obracając jedno po drugiem, jak jakiś przedmiot, niezwykłej wagi i ceny. nieznany mu dotąd, znaleziony na drodze jego życia.
Chodzili jeden przy drugim, nie wiedząc, w którą udać się stronę, gdzie znaleść mroczny i cichy kąt, w którym by można wszystkie słowa dowódcy Osmonde‘a sobie powtórzyć i znaczenie ich myślą trzeźwą poznać.
Tyle już przecież słyszeli zapowiedzi, a nigdy żadna z nich nie wydała się im tak ważną, tak wiele im obiecująca, jak ta dopiero co wysłuchana.