Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/108

Ta strona została przepisana.

wichr jakiś błędny panoszył się w mózgu, krew ścinał, jęczał w każdym atomie. Wielkimi krokami, które wykonywały struchlałe nogi, wymacujące, niby w ciemni nocnej, grunt pod niemi, doszliśmy do poste d’ecoute.
Władza zmysłów wracała. Oczy zatopiły się w kłębach przewalającego się po ziemi dymu.
Z za pleców, uderzając w nie, nadleciała melodja refrenu Legji Cudzoziemskiej, wnet po niej pobudka: „A la baionettes“. Sortez par un! Vers à gauche en tirailleurs, a quatre... ..arche! En avant en avant! A la baionnettes!
Rozdarły się gardziele polskie, piersi ogniem się zapaliły i ryk się z nich wyszarpał, tak potężny, jakgdyby miał poprzez wszystkie granice echem w Polskę uderzyć.
— Naprzód! Na bagnety!
Pochyleni szli łańcuchem rozciągniętym. Nie słysząc strzałów, bulgotania mitraljez, huku pękających szrapneli, rwali po okopconej, sczerniałej od dymu i ognia ziemi, niezapomniani Bajończycy.
Od czasu do czasu, jak mocne pchnięcie uderzały w plecy poszarpane dźwięki bez przerwy grających trębaczów.
— Na bagnety!
— Żyj swobodo! Polsko żyj!
— Vive la Pologne! krzyczy dowódca Osmonde.
Żyje teraz Polska, żyje cała w każdem sercu.
Na rozkaz: „Couchez vous!“ cały łańcuch tyraljery wali się na ziemię Po chwili znów zgodnie naprzód.
— Tak, tak trzeba iść, jak oni idą! Brawo Polacy! — krzyczy, klaszcząc w dłonie, pułkownik Pain.
Po porwanych drutach, dołach, wywróconych kołkach i krzyżakach, wpadają w pierwszą linję okopów niemieckich, po których zostały tu i ówdzie rozrzucone resztki ludzkich ciał, trochę lepkiego błota krwi ludzkiej, porwany szynel, karabin złamany.