Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/110

Ta strona została przepisana.

ziemię, bez skargi z jadnym tylko przedzgonnym jękiem.
Przeskakujemy trzecią linję okopów.
Biegnie kolega Kowalczyk, trochę wyprzedził całą sekcję, przeskakuje nasyp — znika... Kilku ocalałych, ukrytych w okopie niemców chwyciło za szynel obsuwającego się w okop wolontarjusza, kłuło bagnetami, wydarło z rąk jego granat, wydarty rzucając w pierwszą sekcję.
Mija chwila, tysiączna część sekundy, a po niej w wąskim przejściu mszczą Polacy zabitego kolegę, zębami zda się chcą szarpać szynele, ciało, krew pić.,. Ktoś krzyczy rozkaz: „Naprzód, na przód! z nimi się załatwią “.
Za nami idą marokańczycy, pędzą z nożami, by oczyścić pole — oni się załatwią z „alles Boches!“.
We wgłębieniu obok rozwalonej ziemianki telefonuje oficer niemiecki. Na nasypie widać kolegę Jaceko. Chwycił za lufę karabinu, śmignął z góry kolbą — po ścianie osuwa się ciało oficera niemieckiego. Z boku czaszki, jakby wygniatana wysącza się żółto-krwawa ciecz.
— Na lekkie skonanie, psia twoja mać! dogaduje trupowi Jaceko i biegnie naprzód.
— Mundek zabity! — krzyczy któryś z kolegów, biegnąc.
Edmund Witwigen zabity! Żal ściska krtań, do wewnątrz rozżartego serca wczuła się ciepłe obezwładniające tchnienie.
Mundek zabity, ten przedrogi Mundek, który wszy chrzcił i nadawał im takie piękne imiona niemieckie, ten Mundek, który ciągle powiadał, że ma jak najlepsze przeczucia, że wróci do Warszawy, gdzie obecnie nie palą się światła na ulicach i gdzie jego ukochana narzeczona omal sobie nogi nie zwichnęła, czemu on, żołnierz tak się strasznie zdziwił... — Ten Mundek zabity? Żal miękki, uparty, jak rączka dziecięca, wygniata z oczu łzy padające na serce, jak kamienie, gnio-