Najedzona wyobraźnia nie kłóci zupełnego spokoju, który teraz wszechwładnie panuje, mimo że jest on taki niewypowiedzianie dziwny, taki jakiś chory spokój.
— No, gdzież są Polacy? — pyta zniecierpliwiony generał.
— Jesteśmy, generale! — odpowiada cała nasza władza i zwierzchność — jedyny kapral.
— Jakto, wszyscy?
— Wszyscy, generale!
— Tak, tak... to dobrze... to bardzo dobrze... tak!... — coś się plącze staremu generałowi, który z ledwością powstrzymuje rwące mu się na usta zdziwienie, więc cicho powtarza: wszyscy, wszyscy...
Wszyscy będziecie nagrodzeni. Dzielni jesteście, bezprzykładnie dzielni!
Wszystkim dać stopnie wojskowe! — zwrócił się do adjutanta.
Niezadługo pójdziecie do nowego ataku! — rzucił generał i odjechał na pole, gdzie wyszykowana stała reszta naszej dywizji marokańskiej. Na czele z muzyką, która na instrumentach piszczałkowato-bębnowych, wygrywała marsze wojskowe.
Szczęśliwym wybrańcom generał Blondela przyczepiał do piersi krzyże wojenne i medale wojskowe.
Polacy wówczas nic nie otrzymali, nie miał ich kto proponować do nagrody, wszyscy bowiem oficerowie oddziału polskiego polegli na polu chwały.
16-go czerwca 1915 roku pod N. D. de Lorette staliśmy w drugiej linji okopów, jako rezerwa 156 pułku piechoty francuskiej.
Bardzo nieliczna nasza garstka była obiecaną zachętą dla wojsk mających prowadzić atak.
W nocy na dany znak 156 pułk ruszył do ataku na okopy niemców, którzy prawie jednocześnie wyruszyli do ataku na Francuzów,