Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/125

Ta strona została przepisana.

Załogę okrętu stanowili Portugalczycy, anarchiści-teoretycy, zaczytujący się Krapotkinem, pozatem bardzo zręczni złodzieje mienia pasażerów. Kapitanem okrętu był Anglik o czerwonej, kwadratowej, zawsze świetnie wygolonej twarzy, wypatrujący przez lornetę periskopu łódki podwodnej.
Pewnej nocy, śpiący w hamaku, od dnia zerwania stosunków ze swymi towarzyszami, Kola i śniący jakiś okropny sen, zaczął krzyczeć przeraźliwym głosem: „Sumaren, sumaren! (łódka podwodna) Gaspada naduwajtie puzyrki!“ (panowie nadymajcie pęcherzyki). Oczywiście skutek krzyku Koli był nie do opisania. Wielu ze śpiących zaczęło dmuchać w naszyjnik z taką energją i siłą, że guma nie wytrzymała i pękała z hukiem wystrzału rewolwerowego; pozatem wszyscy, zupełnie rozebrani, pchali się w kierunku wyjścia. Alarm Koli okazał się fałszywym, o czem można było się przekonać wcześniej, gdyby nie to, że Kola sam pchał się na beczkę celem wydobycia się na pokład, a co ważniejsza, stracił zupełnie na kilka godzin i tak zaszarganą mowę. Po stwierdzeniu bezpodstawności alarmu semity, śniącego w śmiertelnym pocie grozę niebezpieczeństwa, Kola zachował dla pamięci kilka porządnych szturchańców.
Objaśnieni, że podróż nasza do Archangielska trwać będzie najdłużej szesnaście dni, z radością żegnaliśmy każdą uchodzącą wstecz dobę. Mijała właśnie ósma, gdy pewnego wieczora, zostaliśmy oślepieni szerokiemi promieniami światła reflektorów, otaczających nas dokoła. Nie widząc nic, prócz zalanego światłem pokładu, domyślaliśmy się, że jesteśmy pochwyceni przez eskadrę niemiecką, która nas, albo zbombarduje, albo weźmie do niewoli. Po chwili dostrzegliśmy, jakby z pod ziemi wyrosłych marynarzy angielskich, którzy po zamianie jakichś tajemniczych słów z kapitanem, wiozącego nas okrętu, zaczęli się serdecznie witać z nami. Chwila lęku pierzchła. Posypały się pytania o stan na frontach, o Warszawę. Wszystkie odpowiedzi