Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/126

Ta strona została przepisana.

były pocieszające, najbardziej zaś ta, że niemcy, odrzuceni daleko poza Warszawę, cofają się z ogromnemi stratami do granicy. Patrolujący krążownik wraz z dwoma torpedowcami wnet zginął, poczem na chwilę zatrzymany okręt nasz ruszył w dalszą drogę.
Wieści o odparciu wojsk niemieckich z pod Warszawy spotęgowały jeszcze bardziej tęsknotę za Polską, tembardziej, że wśród nas byli i tacy, którzy od kilkunastu lat nie byli w kraju. Starannie omijając wszelki ląd, po dziesięciu dniach dziwnie męczącej podróży, znaleźliśmy się na oceanie Lodowatym, gdzie w ciągu całej doby nie ginęły z powierzchni wody chłodne, jasne mgły i gdzie noc nie schodziła, by je ściemnić na jednę choćby godzinę północy.
W miarę wzrastającego oczekiwania końca podróży, coraz bardziej powoli wlókł się nasz okręt. Zanudzana naszemi pytaniami, załoga odpowiadała, że już znacznie bliżej, jak dalej, oczywiście jeśli przy wjeździe w Białe morze nie zatopi nas w tem najniebezpieczniejszem miejscu jakaś podwodna łódeczka szwabska.
Sądząc po zaprowiantowaniu, mieliśmy zupełne prawo mniemać, że cel naszej podróży jest już zupełnie bliski i że zaledwie kilka dni drogi dzieli nas od niego.
Na pokładzie wprawdzie pozostały przy życiu jeszcze trzy krowy i dwie owce, co po dokładnem wyliczeniu spożywanej co dnia ilości mięsa, pozwoliło nam przypuszczać, że po pięciu dniach dobijemy do Archangielska, jeśli oczywiście na Białem morzu i t. d.
Właśnie w dniu tych dokładnych obliczeń zaraz po południu zaczął padać deszcz, a rozkołysany ocean podrzucał nasz niewielki okręt, niby piłkę. Znowu przypomniała się Ryga, tym razem jednak na bardzo krótko. Z powodu tej burzy, czy jak tam nazwać tak nieprzyjemną historję z kołysaniem, najbardziej cierpiały trzy pozostałe krowy. Przy