Nakarmieni kapuśniakiem i razowcem, dnia drugiego od przyjazdu do Archangielska, czekaliśmy na rozległym placu przed malinowo-pomidorowym budynkiem koszarowym, na przyjazd gubernatora miasta. Czekaliśmy niedługo. Lekką kibitką, zaprzężoną w karego rysaka, zajechała przed koszary czerwona, niemiecka morda, rosyjskiego dygnitarza. Po obejrzeniu bezładnie stojących Bayończyków, pan gubernator wykrzyknął z pasją deliryka:
— Zaczem wy. sukinsyny, zdieś prijechali?!
Na takie pytanie trudno było doprawdy coś odpowiedzieć, bez namysłu więc wszyscy Polacy, jak na komendę odwrócili się plecami do dostojnika, który rozjuszony do ostateczności, zaczął nam wymyślać słowami, nie dającemi się nigdzie i nigdy powtórzyć. Długo by zapewne gubernator Archangielska delektował się smakiem niektórych słów rosyjskich, gdyby nie to, że kilku z nas — poddanych francuskich w sposób wcale niedwuznaczny kazało mu milczeć. Dostojnik, chcąc jednak godnie zakończyć powitanie, rozkazał nie wypuszczać nas z koszar przez cały czas pobytu naszego w Archangielsku. Zakaz ten jednak już na drugi dzień przełamaliśmy, bez wielkiego oporu ze strony naszej najbliższej władzy, która co wieczora kazała nam asystować przy wyśpiewywaniu: „Boże caria chrani“.
Całe zajście Bayończyków z gubernatorem Archangielska opisał dokładnie powieściopisarz rosyjski Mikołaj Breszko-Breszkowski w Książce p. t. „Pazor Dinastji“, skąd dowiedziałem się, że carski dostojnik był zwykłym szpiegiem niemieckim, którego wkrótce po naszym wyjeździe z Archangielska aresztowano.
— | — | — | — | — | — | — | — |
Siedmiodniowy pobyt w Archangielsku uprzytomnił z rozpaczliwą dokładnością nasze położenie. Byliśmy w rękach władzy wojskowej Co zamierzała ona zrobić z nami — nie mieliśmy pojęcia. Zależność nasza, nieznajomość treści dni następ-