Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/135

Ta strona została przepisana.

już zupełnie pusto. Dokąd pójść, na lewo, czy na prawo, pytałem stopy moje, które nic nie potrafiły przedsięwziąć i wykazały zupełny brak inicjatywy. Lampa przed szpitalem rzucała półkrąg światła za którym było mroczno z obydwu stron nlicy. Przespać się nad Wołgą, czy iść na stację? — myślałem nie mogąc się zdecydować ani na jedno, ani na drugie. Wśród tych wahań robiłem sobie przykre wyrzuty: czemu właściwie nie zostałem pod opieką tych dwu wytwornych dam, które przecież nie pozwoliłyby mi spać na mokrej trawie wybrzeża.
Niezadowolenie z siebie przerwała mi jakaś dama, którą światło latarni ukazało oczom moim w niezwykłej urodzie. Gdy przeszła, wzrok mój nawet w ciemności nie mógł oderwać się od jej sylwety. Na przestrzeni dziesięciu kroków ode mnie — obejrzała się, Decyzja szybka, zarówno jak pewna zręczność działania, sprawiły, że po kilku minutach nieznajoma, bacznie mi się przyjrzawszy podała swą dłoń do uścisku. Poszliśmy oczywiście do ogrodu, jeszcze, mimo późny czas, otwartego. Pani była zaprawdę bardzo urodziwa i miła nawet, gdyby nie propozycja pójścia do kinematografu.
Za co?!
Za tego ostatniego papierowego rubla? O nie, moja pani! — pomyślałem, tłumacząc jej, że mam zaledwie pół godziny czasu do pociągu. Pani, jednem słowem, pełnem treściwego brzmienia, wyraziła swój żal z powodu mego odjazdu, poprosiła, bym napisał do „nieznajomej“ i odprowadziła do mostu, czy jakiegoś wiaduktu (dziś już nie pamiętam), skąd pokazała mi budynek stacyjny.
Nie namyślałem się tym razem długo i poszedłem na stację, gdzie stałem się znów przedmiotem ogólnej uwagi, rzecz prosta, z przyczyny czerwoności swego odzienia,
Nie wiedząc, co począć z sobą, odmierzałem dużymi krokami wszystkie sale, peron i inne miejsca, po których chadzali ludzie, każdy, właściwie prócz mnie, z jakimś określonym celem.