Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Wy hrancuz? — nagle przerwało mi moje bezradna zamyślenie, pytania jakiegoś „untier oficera“.
— Da! — odpowiedziałem bez namysłu.
Trzech, jak się później okazało, wielce dobrotliwych „kazancow“-podoficerów z krzyżami Jerzego, zaprosili mnie do jakiejś herbaciarni, gdzie przyjęli mię możliwie najgodniej, a mianowicie: herbatą z konfiturami i bułką z kiełbasą. Po północy udałem się wraz z moimi towarzyszami którym oświadczyłem z góry, że nie mam pieniędzy, do Anny Wasiljewny, utrzymującej w pobliżu cerkwi coś w rodzaju tajnej herbaciarni, a właściwie wedle stanu faktycznego rzecz biorąc, zwykłego domu publicznego z dziewczętami i gramofonem.
Bacznie przyglądając się miejscowym zwyczajom i obyczajom, kilkakrotnie przypominałem sobie słowa siostry miłosierdzia o charakterze stosunku rosjan do kobiet.
Rozczulony gościnnością moich towarzyszów, zarówno, jak łaskami Anny Wasiljewny, zasnąłem w przepaści piernatów jej łóżka snem anioła stróża po powrocie z padołu płaczu na swoje niebieskie posłanie.
Przed południem wstałem wzmocniony na siłach i z wiarą w Opatrzność tyle dobrego świadectwa dającą mi o swojem istnieniu.
Po wymyciu się i śniadaniu, niby młody bóg, poszedłem na stację. Zamierzałem pójść do naczelnika, opowiedzieć mu wszystkie moje przygody i zażądać odesłania do Nowgorodu Nie widząc lepszej przyszłości, z jednej strony chciałem odnaleść kolegów, z drugiej dobrowolnie oddać się w niewolę, wolność moja bowiem wydawała mi się coraz straszniejszą, Z tem postanowieniem skierowałem swe kroki przez dużą poczekalnię, gdy wtem jakaś kilkunastoletnia dziewczynka zaprosiła mnie w imieniu swej matki na obiad
Mile zdziwiony gościnnością mieszkańców Jarosławia, nie odmówiłem sobie tej ostatniej przy-