Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/22

Ta strona została przepisana.

litej. Wojna obecna — to atrakcja, obiecująca legjoniście pobyt w Europie. Tłumnie też angażowali się ex-legjoniści do armji francuskiej, zaraz po wybuchu wojny.
Takich instruktorów przysłano nam do Bayonny. Jako człowiek, legjonista raził nas — jako żołnierz — imponował. Opowiadane przez instruktorów przygody ich życia, otwierały nam szeroko oczy — często nie rozumieliśmy, jak podobne fakty mogły znaleźć sobie kąt w charakterze człowieka. Kadry nasze nie były zupełne — wszyscy podoficerowie niżsi byli z Legji, między nimi jeden niemiec nazwiskiem Franken. Franken 13 lat temu uciekł z armji niemieckiej — błąkał się kilka tygodni po świecie, poczem wstąpił do Legji, gdzie czuł się, jak w domu.
Sierżant Guitare, Francuz, napozór surowy, krzyczący, był człowiekiem łagodnym, w głębi — dobrym nawet.
Kilkanaście lat temu przegrał w karty powierzone mu pieniądze. — Odsiadywać karę w więzieniu? — Kiedy istnieje Legja — więc do Legji.
Kapral Caramel, rabuś i złodziej kieszonkowy, opowiadający wesołe okradzenie w Paryżu jakiegoś burżuja.
— Kiedy przyszli mnie aresztować, — mówił — udawałem zdziwienie, tłómaczyłem, że to pomyłka — kiedy jednak nie pozwolili się przekonać i chcieli mnie odprowadzić do więzienia — wyjąłem kartę mego zobowiązania do Legji.
Komisarz ze świtą wrócił do komisarjatu bezemnie a ja... ja coprawda na drugi dzień pojechałem do Saidy.
No i jeszcze jeden — kapral Lolichon — całkiem już niewyraźne indywidyum, wiecznie pijane, a w rzadkich chwilach trzeźwości też nieprzytomne. Z tą „starszyzną“ naszą często też dochodziło u nas do najrozmaitszych sprzeczek.
Ich przyjacielskie „toi“ nas obrażało — czego oni pojąć nie mogli. Taki kilkutygodniowy „bleu“