Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/23

Ta strona została przepisana.

powinien być, ich zdaniem kontent, że raczy z nim rozmawiać stary legjonista.
Jedynym oficerem naszego oddziału był porucznik Doumic, architekt, brat znanego pisarza i uczonego Rene Doumic’a.
Do niego zwracaliśmy się z ciągłemi skargami na niestosowne obchodzenie się z nami niższej władzy naszej. Porucznik, widząc w nas tyle dobrej woli, przy pewnej kapryśności i ambicji, zakazał traktowania nas, jak ochotników Legji cudzoziemskiej.
Adjutantem kompanji naszej był hiszpan-ochotnik, redaktor jednego z tygodników sportowych paryskich, niejaki Marca-Suza.
Mały, tęgi, bardzo energiczny, był głównym dowódcą naszym.
Niesłychanie wymagający, zamęczał nas ciągłem powtarzaniem pewnych, cokolwiek źle wykonanych zwrotów.
Nawet w drodze do koszar po 4 godzinach ćwiczeń — nagłym: „Compagnie — halte“! zatrzymywał nas — kazał prezentować broń, na ramię ją brać, do nogi.
Jeśli wykonaliśmy kazaną komendę bez omyłki — wracaliśmy do koszar — najmniejsze omyłka jednego była przyczyną szeregu powtarzanych ruchów.
Kapralem także został Malcz, który, mimo pewną surowość i czysto polską obowiązkowość, służalczość nawet, zyskał ogólną sympatję kolegów. Jeszcze jednym z instruktorów naszych był stary kapral Haricot. Postać komiczna, ciężka, drżąca przed władzą, pozatem typ chłopa francuskiego dobrego, trochę podejrzliwego. Przy daniu pierwszej lepszej komendy głos Haricot’a łamał się, czasem zrywał się znagła i przechodził w jakiś chryp, lub pianie.
Do wydobycia z siebie silniejszego dźwięku, stary kapral uprzednio pomagał sobie drobnymi i niebywale śmiesznemi ruchami rak.