Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/32

Ta strona została przepisana.

Jak opętany ryknął adjutant: „Milczeć!“
Zamilkłem, nie mogąc powstrzymać zdziwienia i uśmiechu.
Srogi adjutant i to dojrzał, zdławionym szeptem rycząc mi w ucho.
„Ne rigolez pas, je vous en prie!“
Od tego dnia zapomniałem, jak wygląda chustka do nosa — ba, nawet dziwiłem się, widząc ją u spotykanych w Bayonnie ludzi.
Do ćwiczeń zwykłych przybyła nam warta. Ćwiczenia dosyć nużące i wyczerpujące.
Na dwadzieścia cztery godziny schodzili się, do specjalnego na ten cel przeznaczonego budynku, wolontarjusze w pełnym ekwipunku.
Co cztery godziny ci sami obejmowali placówki wartowników. Godzin warty wypadało na każdego po ośm.
Strzeżone przez nas miejsca zupełnie nie wymagały czujności uzbrojonego w karabin i bagnet żołnierza.
Powierzonych nam jednak stanowisk strzegliśmy z ogromnem przejęciem — dumni, że wogóle coś nam powierzono, że nawet użycie bagnetu jest dozwolone, jeśli jakiś niespodziewany napastnik chciałby nas, lub strzeżone mienie jak np. parkan rozwalony, lub zapomnianą studnię uszkodzić. Z zaprowadzeniem warty wykluczone zostało spóźnianie się po dziewiątej godzinie wieczorem.
Po odtrąbieniu apelu, każdy spóźniony, był odprawadzony na „poste de police“, gdzie notowano nazwiska spóźniających się, by je nazajutrz podać dowódcy kompanji do kary Kary za przewiny nasze, pochodzące zawsze z lekkomyślności, nie były surowe. Najpospolitszą była t. zw. „consigne“ tj. zakaz wychodzenia po ćwiczeniach na miasto.
Kapral miał prawo dać dwa dni wspomnianego „consigne“, sierżant — cztery.
Prócz „consigne“ były jeszcze kary: zwykłe więzienie i cela oddzielna — te mimo wszystko