Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/34

Ta strona została przepisana.

dolę, nie wiedzieć jaką, złą, czy dobrą, nieznaną przyszłą dolę żołnierza polskiego i jego kochanki. Mówili do siebie wszyscy w tej starej, kasztanowej alei kochaniem wielkiem, jakby przedzgonnem, szeptali przysięgi serca, wpowiadali w siebie dobre nadzieje powrotu.
Pocałunki spalały łzy, precz pędziły zuchwałe, niedostępne lęki, co zazębiały serce o serce, myśl o myśl coraz bardziej, głębiej.
I tak codziennie, gdy się zbliżał wieczór, w zmęczone ciała ochotników wstępowała tęsknota i gnała sterane nogi w kasztanowe aleje.

Sztandar, srebrem haftowany przez panie bayońskie był już w naszych rękach.
Postanowiono wybrać z pośród nas chorążego. W tym celu zebrali się wszyscy w długim korytarzu o godzinie 8-ej wieczorem.
Mimo tajne głosowanie, nie obeszło się bez hałaśliwej agitacji wyborczej.
Wybrany został Władysław Szujski, w którego też ręce złożono Białego Orła.
Niewielkie kadry, ze względu na częste połowę manewry nasze, musiały być zwiększone. Sprowadzono więc nam kilkunastu sierżantów i kaprali, którzy już, jako stali nasi zwierzchnicy mieli z nami wyjechać na front.
Większość z nowych podoficerów przyjechała z bataljonów dyscyplinarnych i wygląd miała zawodowych zbrodniarzy. Do sekcji mojej dołączono niejakiego Royer‘a.
Ordynus, bezmyślny żołdak często bardzo władzę swoją posuwał zadaleko — wkrótce jednak i ten ku wielkiemu swemu zdziwieniu został przez porucznika naszego uspokojony.
Mimo taktowne postępowanie porucznika Doumic‘a, stosunek z ludźmi, przyzwyczajonymi do wszelakiego typu wyrzutków społecznych, nie był nader przyjemnym.