Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/37

Ta strona została przepisana.

wszystkich, prócz kolegów i to chorych, bowiem do tych nielicznych zdrowych mieliśmy w steranem i wyczerpanem naszem ciele, conajmniej głęboką urazę.
Zapomnijmy jednak o tych najgorszych chwilach, by wrócić do życia naszego poza tą złą cząstką wspomnień z Bayonny.
Do życia naszego w koszarach ciągle dochodziły przenajrozmaitsze nowiny.
Coraz któryś z nas uroczyście obwieszczał, że najdalej za dwa tygodnie jedziemy; że wolontariusze z Bloi już wyjechali; że nas wyślą na trzecią linję ognia; że wreszcie nas wcale nie wyślą itp. i t. p.
Każda taka nowina pochodziła zawsze z ust najbardziej wiarygodnych.
Wszyscy bardzo łatwo wierzyli w błąkające się pogłoski, które choć czasem zupełnie nieprawdopodobne, były dla naszej czekającej wyobraźni pożądaną atrakcją.
Atrakcją także były nowe tornistry, zaopatrzone w dziesiątki pasków i paseczków, gamelki[1], torby.
Dotąd jednego nam tylko brakowało — tornistrów, po otrzymaniu ich byliśmy pewni, że wyjazd nasz jest kwestją dni.
Na marsze wychodziliśmy mniej więcej podobni do żołnierzy, których widzieliśmy jeszcze w Paryżu w pierwszych dniach wojny. Byliśmi dumni z naszych tornistrów, niebieskich pokrywek, nakładanysh na czerwone ciapki — z całego naszego wojennego majątku.
W tornistrach nie nosiliśmy absolutnie nic, na nich kołdrę i gamelkę.
Dziwiliśmy się też łatwości, z jaką nosiliśmy ten tak okrzyczany ciężar — tornister.

Poranki zato w koszarach były istnem pie-

  1. Gamelle — blaszanka żołnierska, spolszczone — gamelka.