Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/38

Ta strona została przepisana.

kłem, do którego w znacznej mierze przyczynił się właśnie tornister.
Zwijanie kołdry podług ustalonego przepisu zabierało sporo czasu, nie mówiąc już o dziesiątkach pasków, narazie nieużywanych, mających jednak, każdy swoje przeznaczenie.
Wolne chwilowo paseczki trzeba było zwijać w jakieś fantastyczne kółka, a wszystko podług, przeklinanego przez nas, regulaminu.
O godz. 5-ej rano kaprale i sierżanci biegali jak opętani krzycząc: „Depechez vous! Plus vite q’ça.“
Jeden Jerzy Kijewski, mimo że sam był kapralem, spał najdłużej, wstawał jedynie na skutek jakiejś silniejszej groźby, lub wprost kopnięcia.
Przebudzony, stawał bezradnie na środku pokoju i prosił:
„Pomóżcie mi“.
Trudno było pomagać wtedy, kiedy każdy drżącemi z pośpiechu rękoma dopinał coś, co się akurat dopiąć nie chciało.
Widząc się zupełnie opuszczonym i przestraszonym żmudną pracą, która już winna była być zrobiona, Kijewski ze smutkiem rzucał gorzkie: „Nie mam już przyjaciół“.
Z dołu rozlegało się gwizdanie i do obłędu doprowadzające przyśpieszanie, groźby wołanie itp. przeraźliwe krzyki,
Ranne przygotowania były naszą tragedją.
Zgadzałem się zupełnie z Dunikowskim, który mówił: „Że to można zwarjować!“
Nikt z nas w Bayonnie nie zwarjował, ale że można było, to pewne.
Na początku października odbyło się po mszy polowej, poświęcenie naszego sztandaru.
Duży plac za koszarami przepełniony był mieszkańcami Bayonny.
Po poświęceniu odśpiewano: „Boże coś Polskę“ i „Rotę“.
Na uroczystości był ambasador angielski z żoną — polką, która poprzeć łzy patrzyła z ja-