Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/45

Ta strona została przepisana.

póki nie powlokły się wagony naprzód, szarpnięte bezlitośnie zrezygnowanym sapiącym parowozem.
Przeznaczony na sześciu ludzi przedział w wagonie zajmowało ośmiu żołnierzy z tornistrami, wyładowanemi torbami i karabinami.
Na stacjach wysiadaliśmy dopiero po usłyszeniu odtrąbionego sygnału „Halte là!“
Pociąg, nie skarżąc się na brak czasu, wybijał jakiś zabójczo monotonny takt i wlókł się jak żółw z odciskami na wszystkich palcach u wszystkich nóg.
Wieczorem, drugiego dnia od wyjazdu z Bajonny zbliżaliśmy się do Paryża.
Dziesiątki reflektorów, o różnem natężeniu światła, przetykały ciemń nocną, przebiegały przez chmury, wymacując ponocnego ptaka-nieprzyjaciela.
Minęliśmy długi pociąg, gdzie, w jasno oświetlonych wagonach pierwszej klasy, leżeli ranni żuawi.
W wyobraźni naszej widzieliśmy siebie — obandażowanych, leżących wygodnie w wagonie pierwszej klasy, już po chrzcie ognia, już powracających z tego tajemniczego „frontu“.
Zazdrościliśmy żuawom, z których niejeden, konający, nie przypuszczał, że stan jego może być przyczyną czyjejś zazdrości.
W mroku nocy dostrzegliśmy wieżę Eifel i byliśmy pewni, że choć kilka godzin będziemy mogli spędzić w Paryżu, zobaczyć się ze znajomymi i pożegnać kolonję polską.
Pociąg zatrzymał się w Noisy le Sec, gdzie powiedziano nam, że bataljon przenocuje w wagonach.
Wielu z nas chciało się wymknąć do miasta, co ze względu na gęsto rozstawiane warty okazało się niemożliwem,
Spano siedząc na swoich miejscach, głowy kolegów wspierały się wzajemnie i śniły sny o zbliżającem się jutrze naprzeciw nieprzyjaciela.