Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/50

Ta strona została przepisana.

Cztery dni przepędziliśmy zupełnie bezczynnie: Na ciekawych rozmowach z żołnierzami, którzy od początku wojny byli w okopach, do Mailly zaś przychodzili na krótki tylko odpoczynek. Na wyglądaniu aeroplanów. Na nadsłuchiwaniu przeciągłega huku armat,
Czas wymarszu do okopów zbliżał się — otzymaliśmy rozkaz trwania w ciągłej gotowości do drogi.
Minęły jeszcze dwa dni bez zmiany. Na trzeci kazano nam zebrać się przed zagrodą.
W pełnym ekwipunku żołnierskim wyprowadzono kompanję naszą do lasu, gdzie kopaliśmy małe okopy t. zw. „tranchées individuelles“. Następne dnie, mijały na uciążliwych forsownych ćwiczeniach. Ćwiczenia na froncie zgoła się nam nie podobały.
„Zmęczą, zmęczą, a potem, gdy będzie naprawdę potrzeba — to klapa!“ — mówili najbardziej zmęczeni. Wielu z nas dosłownie upadało ze znużenia.
Zbieganie w całym pędzie z gór, następnie wdrapywanie się na nie, wyczerpywało nas okropnie — przeklinaliśmy też każde ćwiczenie.
Właścicielka zagrody, u której kwaterowaliśmy, zachwycała się nami — często też mawiała, że takich żołnierzy jeszcze nie widziała, dziwiła się jednocześnie, że nam tak śpieszno do okopów, które znała z ciągłego o nich słyszenia.
Pamiętam jedno popołudnie, które dało nam już zupełny przedsmak wojny.
Jeden z kolegów, zaintrygowany nieświadomym, a powtarzanym ruchem własnej ręki, podobnym do częstych ruchów małpy — zrobił dokładną rewizję swej bielizny. Skutek rewizji był taki, że w kilka minut potem wszyscy oglądali najbliższe ciału rzeczy z nadzwyczajnem skupieniem i uwagą.
Jak w sobie, tak i w kolegach zauważyłem, pełne zemsty zbrodnicze instynkty.