Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/53

Ta strona została przepisana.

Czwórkami równym krokiem przechodziła pierwsza polska sekcja.
„En avant par quatre — ma...rche.“’
Ruszyliśmy śladem idącej na przedzie sekcji.
Całe Mailly powtarzało kroki nasze.
Wyszliśmy na szeroką drogą.
„Pas de route, marche!“ usłyszeliśmy głos sierżanta po gwizdku dowódcy kompanj..
Broń przewieszono przez ramię, rytm kroków rozpadł się.
Od czasu do czasu w odpowiedzi na cichy szept wolontarjuszów padało w mrok głośne „Silence!“ sierżanta
Szliśmy droga, którą, między po obydwu jej stronach wzniesionemi polami winogron, teraz raczej lasem gołych kołków, przypominała wyschłe koryto rzeczne. Zbliżaliśmy się ku ciemnej niewysokiej linji, kryjącej dalszy widok. Naprzeciw nas blisko pierwszych szeregów wyłonił się kwadratowy lasek.
U stóp młodych cienkich drzewek po krótkiej komendzie: „halte“! — zatrzymaliśmy się. „En ligne face a gauche!“ skomenderowano.
Ustawieni w dwurząd zrzuciliśmy tornistry, ustawiliśmy karabiny w kozły.
Sierżanci powtarzali nam rozkaz zachowania zupełnej ciszy, nie palenia papierosów i nie oddalania się na krok od kompanji.
Trudno było jednak nie palić — to też staraliśmy się zapalić papierosa w jakiś niewidoczny sposób. Chodziło o zapalenie pierwszego. Przykryta połami szynela i czapkami zapałka w chwili zapelania się rzuciła wąską smugą światła. W gromadkę winnych wpadli sierżanci. Zaczęły się ostre uwagi i tłumaczenia.
Dla przekonania nas, jeden z sierżantów powiedział, że jeszcze wczoraj byli tu Niemcy i że jesteśmy zaledwie o kilometr od okopów.
Wszystko to nie przeszkodziło, że od zapalonego papierosa, zapalono i inne i tak aż do zado-