Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/56

Ta strona została przepisana.

— Te! Władek — może byś zdjął nogę ze mnie.
— Czego mnie budzisz?
— Zdejm nogę!
— Nie wiem, co ci to przeszkadza.
Albo:
— Gdzieś mi kołdrę ściągnął?
— Kto?
— No ty.
— Ja? Idź do diabła!
Diabłem albo „psią krwią“ zwykle kończyły się djalogi w ciemności.
W całym lochu było jedno wejście.
Dlatego też, by wyjść w nocy z ziemianki, trzeba było wykonać cały szereg akrobatycznych ruchów na czworakach. Skradającego się, często jednak goniły przekleństwa, lub ciężkie żołnierskie buty, za nadeptany odcisk lub inną uszkodzoną część ciała.
Ze względu na słomę, jedno wyjście i ciemność, postanowiliśmy nie palić papierosów wewnątrz ziemianek. O postanowieniu zapomnieliśmy jednak już na drugi dzień Słoma była tak wilgotna, że nie mogło być najmniejszej obawy pożaru.
Dnie schodziły nam na kopaniu nowych ziemianek, przynoszeniu drzewa, słomy, gałęzi.
Od godz. 6-ej wieczorem byliśmy wolni.
Długie jesienne wieczory mijały monotonnie. Pisano listy, opowiadano sprośne anegdoty, robiono jak zwykle domysły, przypuszczenia na przyszłość.
Jednej nocy nad ranem zbudziło nas dolatujące z zewnątrz wołanie „Tout le monde debout!“
„Sacs au dos! Aux armes!“
Zawiało w ziemiankach...
— Świece, zapałki, latarnie! Dawaj do cholery!
— Prędko! Atak!
— Zapalaj do djabła świece, kapral!
Budzono śpiących, zwijano kołdry, nabijano karabiny „Może niemcy wzięli pierwszą linję okopów i idą dalej — może już są nad kanałem“ — robiliśmy przypuszczenia.