Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/60

Ta strona została przepisana.

Z jaką radością zaczęliśmy strzelać w ten fząd ciemnych punktów nad ziemią — trudno powiedzieć,
Wszyscy robili wrażenie młodych chłopców, którym powierzono coś ważnego, a w ręce dane narzędzie śmierci. Strzelaliśmy bez przerwy. Niestety, nie mogliśmy sprawdzić rezultatu naszych strzałów
Pamiętam, moją radość, gdy nad głową zobaczyłem jastrzębia — był to jedyny widoczny wróg, do którego mierzyłem z wstrzymanym oddechem. Po strzale niemile rozczarowany widziałem jastrzębia odlatującego w stronę, załzawionego jesienną mgłą lasu.
Dla urozmaicenia strzelaliśmy salwami, mierząc w jeden umówiony otwór. Strzały nasze widać osiągały pożądany skutek, nagle bowiem z przeciwnych okopów posypała się gęsta odpowiedź.
Słyszeliśmy nad głowami z sykiem przelatuące kule niemieckie.
Niemcy strzelali bardzo celnie. Punktem do którego celowali co parę sekund, było okienko nad wejściem do naszego schroniska. Słup podtrzymujący dach, stojący wewnątrz ziemianki na wprost wspomnianego otworu był kompletnie postrzępiony kulami.
Każdą głucho uderzającą w gruby sosnowy pień witano uwagami. „Cholera — znów! Swoją drogą oni dobrze biją. Widać mają nastawione karabiny“.
W długim granatowym płaszczu z laską w ręce przyszedł kapitan, staruszek przyszedł z uwagami, że zachowujemy się jak dzieci, że zupełnie napróżno narażamy się na niebezpieczeństwo. Po obejrzeniu naszego locum odszedł.
Zauważyliśmy, że się zmienił, zmiękł, stał się bardziej serdecznym.
Pierwszą smutną nowiną była rana kolegi Kostrzewy, który należał do pierwszej sekcji polskiej. Rana jednak była dosyć lekka — kula prze-