Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/61

Ta strona została przepisana.

szła lewą rękę, co niczem poważnam nie groziło. Nieoczekiwanym i ciężkim ciosem dla wszystkich była śmierć porucznika Doumic’a.
Porucznik został zabity w chwili, kiedy ostrzegał jednego z kolegów, stojących na warcie, przed niebezpieczeństwem wychylania się ponad nasyp. Rażony w szyję, padł martwy na miejscu.
Śmierć zacnego porucznika przygłuszyła naszą beztroską wesołość. Żal zabitego i groźba wisząca nad kolegami, nakazały nam powagę.
O, jakże ciężkiem było wrażenie, kiedy niesiono ciało porucznika. Wąskie zakręty nie pozwalały nieść ciała wewnątrz okopu. Niosący często byli zmuszeni wyrzucać trupa na nasyp, poczem przepychać go dalej długimi drągami. Ze względu na częste skręty, czynność ta powtarzała się co kilka metrów.
Z jaką radością zobaczyliśmy o późnym wieczorze, że nisko nad ziemią pochyleni niemcy nieśli ciała rannych, może zabitych.
Wszyscy bez wyjątku chcieliśmy strzelać w ten pogrzebowy pochód — ledwie zdołano nas powstrzymać.
Dziś się pytam jeszcze, skąd się wzięła ta bezwzględność w naturach najbardziej miękkich i subtelnych? Skąd ta zdecydowana żądza krwi u ludzi, którzy kilka miesięcy temu bledli na jej widok?
Wojna! Węzeł sentymentu i dzikiej krwawej bezwzględności.
Resztę pierwszego naszego dnia okopach spędziliśmy na poznawaniu otaczających nas szczegółów.
Na noc przygotowaliśmy masę nabojów i na umówiony między nami znak poczęliśmy strzelać gęstemi salwami.
Ogień nasz zaniepokoił niemców, którzy sądząc, że są atakowani, puścili w ruch mitraljezy, strzelając też bez przerwy i z karabinów.