Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/64

Ta strona została przepisana.
W okopach Starej Markizy

Schodzimy do okopu. Mijamy cienkie jasne brzózki, oczy biegnące po równinie wygrzebują z mroku nasypy niemieckich okopów.
Stajemy. Sierżanci rozmieszczają nas po małych ziemiankach. Rozpacz z braku miejsca II fant se d.., jak mówią legjoniści. Na trzymetrowej przestrzeni układamy się jeden przy drugim, ośmiu. Umówione — wszyscy na prawy bok. Śpimy.
Oto bez przebudzenia przespaliśmy kilka — godzin. — „Eh kawa! Wstawać!“ — krzyczą kucharze. Każdy ze swoim „karem“ (blaszaną filiżanką) śpieszy po trochę czarnej lurki.
Śniadanie. Po niem rozglądamy się przy świetle dnia w otaczających nas rzeczach, szczegółach, miejscach.
Okopy są czyste, porządne — nawet wygodne, niema porównania z tymi w Sillery. Sekcja moja — druga, umieszczona pośrodku zajmuje przestrzeń pięciuset metrów.
Z lewej strony naszej linji obronnej znajduje się trzecia sekcja położona pod prostym kątem — przedłużeniem linji obrony trzeciej sekcji jest wysuniętem naprzód miejscem t. zw. poste-d’ecoute.
Poste-d’ecoute znajduje się w małym brzozowym lasku. Po prawej stronie mojej sekcji znajduje się pierwsza sekcja, skryta kępą ciemnych, starych świerków.
Od środka naszej linji idzie długi, głęboki i kręty okop, który prowadzi do kuchni i na Markizę Tak nazwany został na poły rozwalony, murowany dom w piwnicach, którego mieści się posterunek lekarski, kwatera komendanta, biuro kompanji i magazyn.
Niegdyś podwórze, dziś zawalone gruzami miejsce przed Markizą ze studnią pośrodku, jest dla nas punktem doniosłej wartości.