Następne dnie schodziły nam na pracy, pogłębiania okopów, kopania rynsztoków, któremi spływała woda, gromadząca się na ścieżkach i t. p. Nie stzelaliśmy prawie zupełnie, było to poniekąd rodzajem pogardy dla naszych nieprzyjaciół, strzelających bez przerwy.
Bombardowanie naszych okopów powtarzało się codziennie o jednej i tej samej godzinie — było dla nas ciągle jeszcze rozrywką, która od początku naszego pobytu w okopach nikogo nie skrzywdziła.
W przeciągu kilkunastu dni niemcy, wyrzucając do stu pocisków dziennie, żadnego z nas nie ranili.
Po szesnastu dniach naszej bytności w okopach pierwszej linji — nocą przeszliśmy nad kanał Aisne na odpoczynek.
W ziemiankach nad kanałem mieliśmy bardzo dużo zajęcia z przyprowadzeniem rzeczy naszych do porządku.
Wszystko, poczynając od butów, a kończąc na karabinach wymagało starannego czyszczenia. Czas jednak schodził nam dosyć szybko. Po sześciu dniach odpoczynku wróciliśmy do okopów Prunay.
Ten pobyt w okopach mniej był dla nas szczęśliwy.
Pewnego popołudnia niemcy zaczęli wprost zarzucać okopy nasze różnego kalibru pociskami.
Jeden z większych granatów trafił w grupę żołnierzy; wszyscy z nich otrzymali bardzo ciężkie rany. Ranni przez dłuższą chwilę zostawali bez pomocy, ciągle bowiem nadlatujące pociski utrudniały ratunek.
Młody sierżant czwartej sekcji, który przez kilka minut leżał nieprzytomny we krwi, zerwał się i począł krzyczeć: „Vive la France”.
Twarz sierżanta była zupełnie niewidoczną, zerwana skóra z czoła i części twarzy, czerwona, krwawiąca zwisała aż na szyję. Gdy go prowadzono na Markizę — śpiewał Marsyljankę.
Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/67
Ta strona została przepisana.