słowem, było wszystko, o czem może zamarzyć żołnierz po kilkotygodniowym pobycie w okopach.
Z jaką niewypowiedzianą rozkoszą zdejmowaliśmy ciężkie, żołnierskie buty pierwszy raz po kilku tygodniach, nieustannego w nich pozostawania!
Gdyby nas nie obudzono, spalibyśmy ze trzy doby bez przerwy.
Odpoczynek nasz jednak nie zapowiadał się nawet w części tak pięknie, jak sądziliśmy. O godzinie ósmej rano zapowiedziano nam rewję karabinów przez szefa sekcji. Przegląd wyznaczono na godz. trzecią popołudniu. Karabin musiał być zupełnie rozebrany, każda najmniejsza część jego wyczyszczona i ułożona na płótnie od namiotu.
Wyczyszczenie karabinu systemu Lebela, ze względu na skomplikowany mechanizm, jest dosyć trudne i uciążliwe. To też cały ranek spędziliśmy na oczyszczaniu każdego szczegółu.
Od godziny 2 p. p. układaliśmy, każdy na swojem legowisku, błyszczące części karabinu.
„Garde a Vous!“ rozległ się głos sierżanta, oznajmiający wejście adjutanta, mającego robić przegląd.
Adjutant szybko obszedł salę, tu i ówdzie spojrzał — nie chwalił, nie ganił — wyszedł.
Inaczej się rzecz miała, gdyśmy usłyszeli głośne: „A vos rangs fix!“[1] poczem ujrzeliśmy naszego staruszka — kapitana. Zdjęliśmy czapki — staliśmy nieruchomo.
„Repos“[2] rzucił kapitan, poczem zabrał się do oglądania broni. Staruszek robił przegląd z widoczną lubością, każdy szczegół kilkakrotnie obracał, mrucząc coś pod nosem. Rzadko chwalił, zadowolenia swego wogóle staruszek nie lubił pokazywać. Biada natomiast, gdy znalazł coś nie w po-