Na trzeci dzień naszego pobytu w Verzonay odbył się ogląd „revue de detailles““ drobiazgów, t. j. żywności, zapasowej bielizny, piętnastu paczek nabojów, gameli, pasków, bidonów[1], torb, ładownic i t. p.
Brakujące rzeczy kompletowano w magazynie, co nie obchodziło się bez narzekania staruszka. Na czwarty i piąty „wolny“ dzień nasz w miasteczku zapowiedziano w raporcie dwa nocne marsze wojskowe.
O godzinie dziesiątej wieczorem wyprowadzono kompanję moją na trzydziestokilometrowe marsze. Co godzina drogi odpoczywaliśmy dziesięć minut. Górzysty teren, a przytem noc kazały nam przeklinać nie tylko marsz, ale cały nasz „odpoczynek“, który był jednem wielkiem zmęczeniem. Stokroć razy czuliśmy się lepiej w okopach Prunay, niż zdala od frontu, w mieście.
Siódmego dnia maszerowaliśmy do znajomych nam już nor nad kanałem.
Nad kanałem, coprawda, nie bardzo zapędzano nas do pracy, za to mieliśmy ustawiczne „rassem-blement“[2] sekcji... Dla zamiecenia drogi przed ziemiankami — „rassemblement“, dla przyniesienia wody — „rassemblement“, przyniesienia drzewa — „rassemblement“. Jednem słowem, nie było możności napisania listu, zaczęcia rozmowy, by jakieś nowe „rassemblement“ nie kazało nam przerwać zaczętej pracy w najciekawszem miejscu i ustawia się w dwurząd. Jakże bardzo cieszyliśmy się, kiedy nocą powracaliśmy do znanych ziemianek w okopach!..
Wiedzieliśmy, że tu nie będzie żadnych rewii, ani marszów. Okopy posiadały dla nas jeszcze pewien urok wojenny, którego stanowczo nie znajdowaliśmy w przygnębiających nas norach nad kanałem.