wycieczki napewno nie wrócą wszyscy. Po północy jednak cali i zdrowi schodzili na poste d’ecoute do wązkiego głębokiego rowu wszyscy, którzy brali udział w wyprawie. Oprócz patroli co noc dwie escouade’y wychodziły na t. zw. embuscade’ę[1]. Kilkunastu żołnierzy podchodziło blisko linji nieprzyjaciela i tam, kryjąc się albo w brudzie, albo za czemś ponad powierzchnię ziemi się wznoszącem leżeli od 3—5 godzin.
Miejscem zwykłym dla naszych zasadzek było ściernisko, na którem oddawna leżały na pół już zgniłe snopki owsa.
Leżąc za niemi, czasem podczas deszczu i śniegu przez kilka godzin zrzędu, wypatrywaliśmy wrogich sylwet, które jednak nie zawsze się ukazywały na horyzoncie. Podczas jednej z embuscade, leżąc za znanemi nam już snopkami, zobaczyłem szeroki płomień światła, idący z za okopów niemieckich. Po chwili długi szeroki promień, błyskawicznie upadł na ziemię, po której zaczął wolno, równo pełzać. Doszedł do snopków, jedynego naszego ukrycia, przebiegł dalej, poczem wrócił i zaczął drżeć, jakby radośnie trzymając nas w swojem ślepiącym świetle. Miałem wrażenie, że jestem złapany na gorącej przewinie. Całą wiarę i nadzieję ocalenia kładłem w te wątłe obojętne na mój lęk snopki, które jakby rade światłu rozzłociły każdą wilgotną słomkę blaskiem i zadowoleniem.
Po krótkiej chwili, która jednak, aż nadto się dłużyła, promień świetlny zniknął. Posypały się strzały. Przywarliśmy zupełnie do ziemi, twarze wtuliśmy w wilgotną, miękką glinę.
Słyszałem parę razy, przelatującą nad głową kulę, która zatrzymywała się nad snopkiem, tylko chyba dla rzucenia w nadsłuchujące ucho moje swoje „tssynk“.
- ↑ Embuscade — zasadzka — czas embusquer — kryć, czaić się, być ukrytym za czemś.