Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/76

Ta strona została przepisana.

Szereg salw niemieckich nikogo w rezultacie nie ranił, natomiast nastraszył. Głównie nabawił nas lęku reflektor.
Rezultatem codziennych zasadzek był jeniec Polak ze Śląska G. Byłby zapewne wszedł nam na głowy, gdyby nie sierżant, który głośnym szeptem skomenderował chargez“ nabijcie broń (raczej z magazynu, lub łożyska wprowadzić kule do lufy).
Kilkanaście pod komendą poruszonych zamków, stąd głośny chrzęst, nastraszyły niebywałej wprost wielkości polskiego chłopa z armji niemieckiej. Rzucił karabin, ręce wzniósł do góry i poddał się. Słysząc wkoło siebie polską rozmowę zupełnie szczrze nas spytał:
„Czy daleko Warszawa i że go.. psiekrwie oszukali, bo mówili, że on na Francuzów idzie“.
Jako jeden z najlepszych strzelców kompanji naszej zostałem wybrany wraz z innymi trzema kolegami na punkt obserwacyjny.
Codziennie o 6-ej rano zaopatrzeni w wielką lunetę zajmowaliśmy miejsca na poste-decoute.
Czynność nasza polegała na tem, by do każdego niebacznie, czy umyślnie wychylającego się niemca strzelać.
Jeden z nas patrzał przez lunetę wzdłuż okopów niemieckich, gdy dostrzegł wystawioną ponad nasyp głowę, lub korpus niemca, dokładnie określał nam punkt, do którego salwą strzelaliśmy. Często po strzale obserwujący mówił z zadowoleniem: „Zleciał!“ Na ile jednak było to prawdą, trudno się było przekonać. Na posterunku zostawaliśmy po trzynaście godzin na dobę, co jednak zupełnie nas nie męczyło — przeciwnie pozwalało w nocy spać spokojnie do rana.
Samo stanie na punkcie obserwacyjnym było bardzo przyjemne i urozmaicone, Znudzeni czasem próżnem wypatrywaniem, strzelaliśmy do królików lub kuropatw. Zabite — nocą przynosiliśmy do okopów.
Podczas omawianego właśnie okresu naszego