Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/8

Ta strona została przepisana.

ma nazywała garstka polskich ochotników — do Bayonny
Dziwne było to wojsko polskie we Francji!
Wojsko polskie?! Niespełna tysiąc ludzi o przeróżnym poziomie umysłowym, o przeróżnych, nagle pogrzebanych, podprzekonaniach politycznych, częścią wywiezionych z Polski, częścią dopełnionych przez socjalistów, lub monarchistów francuskich. Doktorzy, malarze, hrabiowie artyści, adwokaci, poeci, krawcy, dwóch kucharzów, rozpustnicy, skromnisie, ateiści, a nadewszystko studenci — słowem ci wszyscy, których wielka wojna europejska na paryskim zastała bruku i którzy ku niej radośnie pobiegli.

Wyjazd

O 11-ej przed południem odjazd. Jeszcze kilkanaście minut na pożegnanie, na rzucenie słów otuchy, prośby o pamięć na łzy kobiece, pocałunki, polecenia.
Na uboczu, pod wysokim, odrapanym murem poprzez łzawy męt w krtani:
— Sama... Tak smutno, obco tutaj... Tadzio we Lwowie.. W Warszawie... Będziesz pisał?
— Tak! — krótkie, dalekie od myśli przyrzeczenie.
— Boję się... Nie, mógłbyś mieć urazę potem całe życie.
— Cicho Hal..., no już, no cii..
Serce za myślą biegnie, błąka się i wraca bardziej niespokojne — Wrócisz? — niepewne, lękliwe, a po chwili z bezbrzeżną, nie chcącą myśli złej dopuścić prośbą — Wróć!
Błyszczące od łez oczy czekają jakiejś nieludzkiej obietnicy.
— Będę się modliła.
— Il faut tuer beaucoup des Boches! — zapiszczał głos młodej kobiety.