Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/80

Ta strona została przepisana.

wszystkie sprawdzania u nas przestały być praktykowane.
Zycie w okopach nie uległo żadnym zmianom — pracowaliśmy jeno dłużej. Zaczęte nocami okopy idące prostopadle ku linji nieprzyjacielskiej coraz bardziej się zbliżały do czarnego, tajemniczego lasku. Poste — d’ecoute wysunęliśmy naprzód o 300 metrów.
Ze względu na jego małą odległość od naszych ziemianek nocną wartę pełniły całe escouade’y. Ciężką pracą nocną było dla nas kopanie podziemnych mieszkań. Dwu, czy trzymetrowe lochy pod ziemią miały służyć za mieszkanie dla połowy sekcji.
Praca była nader ciężką ze względu na niemożliwość bezpośredniego wyrzucania ziemi, którą trzeba było wynosić na wierzch koszykami. Syzyfowy ten trud dawał bardzo nie widoczne rezultaty, co nie mogło się pomieścić w głowach naszej władzy.
Niemcy coraz bardziej zaczęli bombardować nasze okopy. Pewnego popołudnia na podziurawioną, jak sito, Markizę wyrzucili sto pięćdziesiąt pocisków wielkiego kalibru.
Bombardowanie nie odbyło się bez cięższych skutków. Wraz z kolegą Rotwandem — furażerem oddziału, zostało ciężko rannych jeszcze pięciu ochotników polskich.
Zewnętrznie, już dawniej poszarpana Markiza, nie o wiele zmieniła swój wygląd — litości i łez godzien.
Piwnice jednak samego budynku zupełnie nie zostały uszkodzone tak, że „poste de secours“ został na miejscu, jak również kwatera komendanta i magazyny.
Zima uchodziła powoli. Najbardziej dawały się we znaki ciemne nieprzejrzane noce. Częstokroć o dwa kroki nie dostrzegało się w okopach naprzeciw idących kolegów. Warty wymagały niebywałego czuwania, wszystko stawało się bardziej