Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/84

Ta strona została przepisana.

„Zwłoki“ złożone w maleńkim płóciennym worku — wszystko co zebrano.
Wloką się dnie trudne, ciężkie, jakiegoś dziwnego oczekiwania pełne.
Obiad. Z brudnych niemytych blaszanek wyłapywanie kawałków mięsa, wychłeptywanie zupy.
Nieostrożny kolega Swirski stoi z gamelą naprzeciw cre‘nau[1] — nie doniósł łyżki do ust — krzyknął — kula przeszyła mu ramię... Wypadek coraz pospolitszy — ot stracona porcja zupy!...

Znów nad kanałem Aisne, znów t. zw. — odpoczynek — tym razem jednak mniej, niż zwykle jest on odpoczynkiem. Co wieczór, zaledwie gęsty mrok spełznie, idzie kompanja nasza w jakieś tajemnicze miejsce z łopatami, kilofami i karabinami.
Po dwugodzinnej drodze przez gęste, przejść nie dające, zarośla, trzęsawiska, rowy dochodziliśmy do okopów. Przechodzimy kilkaset metrów wzdłuż nasypów, wychodzimy na powierzchnię, Otrzymujemy szeptem rozkaz kopania okopów. Kule przelatują górą, nad naszemi głowami, słychać tylko ich syk. Kopiemy zawzięcie dla rozgrzania się — chłodna wilgotna zimowa noc wkrada się pod szynel, ziębi ciało.
Od czasu do czasu w górze zapala się bombka świetlna — przypadamy do ziemi. Jasne niebieskawe światło drży, migoce, gaśnie — do pracy.
„Rassamblement“ — godzina druga po północy, wracamy do ziemianek.
Leżąc podczas ostatniego, przed snem, papierosa, pytamy się wzajemnie, czy nas nic już innego nie czeka tylko ta wyczerpująca praca, to obsługiwanie wszystkich?

Coś się w nas zaczyna buntować, coś mówi, krzyczy poprzez naciągnięte nerwy, że przecież myśmy tu nie po to przyszli? Szereg jednoznacznych

  1. Cre‘nau — otwór, okienko w okopach przez które się strzela