Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/85

Ta strona została przepisana.

pytań milknie, gdy któryś z trzeźwiejszych kolegów rzuci nie przekonywające wewnętrznie, ale kryjące rację: „Trudno, podpisałeś zobowiązanie — musisz być jak kuchta do wszystkiego“.
I naprawdę myśmy byli do wszystkiego. W raportach czytano nam ciągle pochwały, zdwajano jako nagrodę — porcję wina.
Wszystko to jednak nie było tem, czego wymagała nasza wyobraźnia — wszystko włącznie z pochwałami tylko nas nużyło. I nie tylko myśmy byli znużeni, walczący z nerwami, ale i wszystka władza nasza. Poczynając od sierżantów, aż do staruszka kapitana widać było na twarzach wszystkich zniecierpliwienie i rozdrażnienie.
Ogólny ten stan bywał przyczyną ostrych scysji, nieporozumień. Wolontarjusze odnosili się do władzy nieufnie — władza podejrzliwie. Sierżanta Frankena Niemca poczęto podejrzewać o szpiegostwo.
Nastrój ogólny upodobniał się do wstrętnej pogody.
Całe tygodnie bez słońca, szara łzawa mgła i od czasu do czasu wiatr ze śniegiem, lub deszcz; błoto nie do przebycia, chyba tylko dla żołnierskich nóg — stwarzały dnie wprost nie do zniesienia.
Stawało się coraz duszniej, coś gniotło, tłoczyło pierś.
Po trzech tygodniach pobytu nad kanałem i ciężkiej co noc pracy w ciemności, napotykając tu i owdzie trupa, często kopiąc ziemię obok cuchnącego, rozkładającego się ciała — wróciliśmy do okopów.
Pobyt w okopach, ze względu na pogodę nie zapowiadał się nadzwyczajnie. Po pięciogodzinnych zasadzkach, wracano do ziemianek, drżąc z zimna. Odzież, bielizna, wszystko przemoknięte do ostatniej nitki, kazały przeklinać świat cały.
Odpoczynek w okropnych warunkach po ciężkiej pracy, zasadzkach, warcie, stawał się chwilą której się raczej baliśmy, niż pragnęliśmy.