Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/87

Ta strona została przepisana.

Kucharze wykrzykiwali swoje „Ee — po zupę!“
Nie przywiązując wielkiej wagi do ukończenia i wyników agrarnych zajęć — zeszliśmy z pola na obiad.
Byliśmy jednak uderzeni w ciemię, widząc zaperzonego, krzyczącego kapitana. „Niema obiadu, niema, niema — nie skończyliście, niema obiadu. Kucharze! Zupę z powrotem — zjedzą, kiedy skończą!“
Krzykiem i słowami kapitana byliśmy nie to dotknięci, ale kopnięci, Słyszane jeszcze w Bayonnie od różnych opojów z Legii Cudzoziemskiej słowa: „że myśmy się angażowali dla talerza zupy“ zostały już przez nas zupełnie zapomniane — tembardziej że w raportach dziennych powtarzano nam ciągłe pochwały władzy wyższej. Teraz jednak nie mogliśmy pojąć słów i postępowania naszego kapitana.
Wróciliśmy na pole, skąd po godzinie zwoływać poczęli nas sierżanci na obiad,
Pracowaliśmy jednak do ósmej.
Ciemno już było, gdyśmy wchodzili do ziemianek. Bez żadnej uprzedniej agitacyi, umawiań się — nikt nie tkął obiadu.
Zupa, mięso później wino zostało u drzwi naszych lochów nienaruszone.
„Les caporaux — sortez!“ (Kaprale wyjdźcie) krzyknął kapitan.
„Musicie zmusić, zmusić żołnierzy do jedzenia, a jeśli nie zmusicie zerwę wam galony, bo nie jesteście ich godni, nie jesteście zdatni, nie zdatni...“
Kaprale jednogłośnie poprosili o odebranie im kapralskich oznak, dodając że sami nie będą jedli. „Rompez“ (rozejdźcie się) krzyknął kapitan.
Następny dzień przeszedł podobnie do ubiegłego.
Pod wieczór, trzeciego dnia naszej głodówki, kapitan pojechał do pułkownika. Po powrocie ka-