— Jedź, pójdę już!
— Zostań chwilę, jeszcze nie jedziemy!
— Nie, pójdę na most, zobaczę cię jeszcze... — ujęła jego rękę, przywarła ustami — na rękę spłynęły duże czyste łzy.
— Hal, ludzie patrzą!
— Jedź! rzuciła szybko i zginęła w tłumie.
Przez otwartą bramę widać długie podwórze, w głębi szereg towarowych wagonów.
— Partons! Depechez vous! — naglił czyjś głoś.
Rozległ się świst ostry, zagłuszający wszystkie okrzyki i ostatnie słowa pożegnań. W jednej chwili wagony zostały wypełnione, przepełnione, a nawet zzewnątrz oblepione.
Po ciężkiem sapnięciu i przystęku parowozu, jęcząc powlokły się niechętne, leniwe wagony, niby zgraja opasłych bachorów, ciągnionych ręką matki naprzód
Przejeżdżając pod mostem, wychyliłem się.
Oparta o poręcz mostu, zamajaczyła mi znajoma sylweta młodej kobiety.
— | — | — | — | — | — | — |
Pociąg wlókł się niemiłosiernie. Zaledwie po godzinie trzęsienia oddaliliśmy się natyle, że zbłękitniałe, jakby przezroczyste sylwety domów i wieżyc kościelnych Paryża rozpłynęły się w gęstwie rozpylonych promieni słonecznych i gorąca, Sacre Coeur tylko na wzgórzu Montmartre’u, niby obłok przejasny konturem fioletowym obwiedziony, ukazywał się jeszcze, ale już tylko na mgnienie powiek coraz bardziej przezroczysty aż zupełnie wzrokiem nieuchwytny.
— | — | — | — | — | — | — |
Po trzydziestu ośmiu godzinach jazdy nieskończenie długim towarowym pociągiem, objedzeni rządową kiełbasą, serem, i sardynkami, prywatnemi