pełniały pustkę, która w życiu zwykłem bywa zajętą tysiacami drobnych uczuć, pragnień, zajęć.
W Bouzy pierwszą i drugą sekcję umieszczono na strychu niewielkiego domu.
Na dole mieszkały dwie rodziny winiarzy, z nich jedna polska. Pozostały we Francji od 70 roku emigrant Polak — niejaki Kamiński teraz spotkał sie z Polakami ubranymi w francuskie, czerwone kepi. Najbardziej ucieszył się, gdy między legjonistami, odnalazł Stanisława Kamińskiego kolegę naszego, który specjalnie z Ameryki przyjechał do Francji w celu wstąpienia do szeregu armji francuskiej,
W Bouzy dnie schodziły nam na ciągłych rewjach ubrań, karabinów, szczegółów.
Teraz dopiero, po względnym odpoczynku zaczęły, jak grzyby po deszczu, wychodzić choroby. Codziennie zrana przed domem, gdzie przyjmowali dwaj nasi lekarze, zbierały się tłumy słabych żołnierzy. Poważnie chorych odsyłano do szpitala, innych do miejscowych baraków, pozostałym dawano kilkudniowe odpoczynki.
Ja z kolegą Szurygiem i Szteinkellerem znalazłem się w barakach w Bouzy. Długie drewniane budynki były przepełnione głównie żuawami i strzelcami algierskimi.
Pobyt w podobnych barakach był prawdziwym odpoczynkiem, o leczeniu nikt tam nie myślał. Codziennie zrana przychodził doktór wojskowy. Ustawieni przed narami żołnierze stali jak na rewji generała.
Od czasu do czasu doktór się zatrzymywał, pytając:
— No cóż — lepiej?
Przeważnie odpowiadano, że; „lepiej“. Gdy jednak ktoś się odpowiednio skrzywił, jak gdyby chciał powiedzieć, że „przeciwnie daleko gorzej“ doktór brał gruby ręcznik, przykładał do żołnierskiego munduru i słuchał.
Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/91
Ta strona została przepisana.