Widokiem, posiadającym nadzwyczajny, pełen grozy urok, był nocny atak niemców na okopy Żuawów.
Po kilkugodzinnem bez przerwy bombardowaniu linji dzielnych Żuawów, rzuciły się wojska niemieckie do ataku.
Zaterkotały mitraljezy, powtarzały się jedna za drugą karabinowe salwy.
W czerniejący między okopami lasek Żuawów wpadały ryczące ognie, wyrywając ramiona starym, rzadkim tam już sosnom. Błyski czerwone szarpały konary i plując w ziemię szatańską, twardą plwociną, wstrząsały nią, zda się, aż do głębi jej posad.
Prawie, że pod same nasypy francuskich okopów doszli atakujący. Zatrzymywani przez gęstą sieć drutów kolczastych padali koszeni gęstym ogniem kulomiotów. Po północy z sykiem wzbiła się w górę rakieta, rozsypała w powietrzu deszcz świateł, jak pęk czerwonych kwiatów. Znak zwycięstwa! Z niewidzialnych miejsc, z za ciemnych gór szły, niby piekła wysłańce, syczące pociski niosące śmierć, grozę, strach Padały z trzaskiem, hukiem między czarne, zamarłe w bezruchu drzewa, których coraz mniej żyło na tle ołowianego nieba.
I była w tem strasznem, niszczącem bombardowaniu, jakaś nieubłagana zemsta, jakieś powolne spoglądanie na konającego napastnika.
Wstrząsając zda się od wnętrza ziemię, pękały ciężkie powietrzne torpedy.
Ukryci w okopach spoglądaliśmy poprzez nasyp na to straszne i zarazem piękne widowisko.
Całą noc trwała kanonada. Z radością mówiono u nas: „Dziś to bardzo bombardzą!“
Razem z poczynającym się rankiem — cichło, sino-czarne kłęby dymu, kryjącego ziemię, rzedły.
Na szarem poszarpanem polu gęsto leżały trupy niemców. Z konających, ludzkich piersi niesłyszany, niesłuchany ulatywał ostatni jęk.
Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/95
Ta strona została przepisana.
W lasku Żuawów