Strona:Jan Żyznowski - Krwawy strzęp.djvu/97

Ta strona została przepisana.

Ze łzami w oczach żegnał nas kapitan, jak my, zapomniał dawną, krótką niezgodę.
Do swojego zastępcy dzielnego i młodego kapitana Osmonde’a mówił, że oddaje mu oddział wzorowy, jak się wyraził „Bataillon d’élite“.
Były porucznik żuawów, teraźniejszy dowódca oddziału naszego, był typem odważnego żołnierza. Stanowczy, grzeczny, zyskał naszą sympatję już w pierwszych dniach swego kierownictwa.
Osmonde zjednał nas sobie bardziej jeszcze serdecznem zbliżeniem się do Malcza, który od kilku tygodni mianowany został porucznikiem — dowódcą drugiej sekcji polskiej.
Podczas odpoczynku w Verzonay powiedział nam, że wierzy w nas niezachwianie, że zajmując dotąd przednie miejsce, pójdziemy za nim — kapitanem i kolegą naszym do ataku pierwsi, jako przykład męstwa i woli zwycięstwa
Osmonde podczas odpoczynków nie męczył nas próżnemi rewjami, wszystkie brakujące nam rzeczy kazał wydawać z magazynu bez pytań o los starych, już zgubionych, lub zniszczonych.
Całe dnie mieliśmy wolne. W okopach pracowaliśmy bez narzekań ze zdwojoną energją, pewni, że czeka nas wkrótce odpoczynek, nie kłócony jakąś zbyteczną, w rodzaju wyrywania buraków, pracą.
Nieświadomie przygotowywaliśmy się do jakiegoś wielkiego wspólnego czynu.
Myśl jednak o kilkutygodniowym odpoczynku w Paryżu nie przestawała nas drażnić, mimo brak, potwierdzeń ze strony władzy naszej, nie chcieliśmy się rozstać z naszem, niewiadomo skąd poczętem przypuszczeniem.
W połowie kwietnia byliśmy ostatni raz w Verzonay.
Poważne przygotowania wyraźnie mówiły o czekającej nas zmianie. Ciągle jednak pozbawieni cienia pewności, wahaliśmy się w czekaniu między odpoczynkiem, a udziałem w ofensywie.