Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

Jankiel! Pośrednik najdroższy.
Dawno. O takiej mniej więcej porze, może nieco później... już liście pokryły czarne, nabrzmiałe sokiem gałązki, już na krzakach bzu przytakiwały sercu wielkie kiście białego i takiego, jak jej suknia, lila kwiecia. Ostatnie dnie maja. Jankiel, brudny, serwatką cuchnący pachciarz wiózł pierwsze najczystsze wyznanie serca. Za trzy ruble gnał nieśmiertelną białą piegowatą kobyłę dwanaście wiorst, do figury pod lasem zawierszyńskim. Wracał po zachodzie. Rodzice o tej porze już nie wychodzili z domu. Klemens wymykał się chyłkiem przez kuchnię i biegł naprzełaj przez ogród warzywny na spotkanie. Drogi, przemiły zapach serwatki! W podłużnej kopercie na wielkiej kartce listowego papieru dwa, najwyżej trzy słowa i imię z zakrętasem. Przyzwolenie! Jankiel opowiada wszystko, wszystko pokolei: Już czekała, jak nadjechał. Kobyłę pocałowała w sam pysk. Pocałowała? Tak w sam pysk. Mówiła: „mój Jankiel“. Kazała powiedzieć, że: „aż do la mort“! Kazała mu się nauczyć tego: „do la mort“. Jankiel nie wie, co to znaczy. Powtarza wiernie.
Wraca do dworu. Serce wali oszalałe. Szczęście, szczęście na ziemi największe.
Jankiel! Pośrednik najdroższy. Pachciarz, serwatką cuchnący. Jankiel! Jakże to mógł zapomnieć jego imienia!
Towarzyszyły myśli chmurom. Jak one kryły błękit radosny, zawlekały mgłą, im podobnie, szafirową nadziei przejrzystość. Tłoczyły się, ciągnęły jedna drugą, rozwiewały się, coraz to kształt swój