Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/11

Ta strona została skorygowana.

jakiem prawem. Hm! Dobrze! Więc może pani odrazu pomyśli o mojem śniadaniu, od tego chyba zaczniemy, co?
— A maszynkie pan ma?
— Nie, nie mam, wogóle nie mam nic, coby mogło mnie zdradzić przed okiem bliźniego, że bywam głodny i że...
— Szklanki pan tyż nima?
— Nie, proszę pani, dosłownie nic!
— To ja chyba panu u siebie na blasze...
— Oo! Najlepiej u siebie na blasze! Widzi pani, porozumieliśmy się — oto pieniądze!
— Tylko to tak zaraz nie będzie, muszę jeszcze oblecieć insze pokoje.
— Ależ dobrze, niech się pani nie spieszy, ja mam bardzo dużo czasu.
— A do zajęcia pan nie chodzi?
— Nie!
— Wcale?
— Wcale!
— A panu o który trza sprzątać?
— To już pozostawiam pani!
— Ja wiem, ale o który?
— O której się pani podoba. Wogóle chcę panią zgóry zapewnić, że się zgodzimy! Dowidzenia drogiej pani!
— Dowidzenia! — mruknęła posługaczka i wyszła, trzasnąwszy za sobą drzwiami wcale nienajgorzej. Gdyby nie pytanie nowego lokatora o pochodzenie falistości bujnych, blond włosów, zresztą zupełnie widocznie przypiekanych i popalonych gorącem żela-