Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

padkowo podsłuchawszy rozmowę sąsiadów, dowiedziała się o śmierci swego syna. Walek feldfebel, syn gazdy, bliskiego sąsiada Staszkowej przyjechał do domu na urlop kilkudniowy. Nie śmiała go wręcz zapytać o los swego jedynaka — bała się. Co wieczora jednakże szła na drżących nogach pod drzwi izby gazdowskiej i słuchała. Przyczajona w mroku sieni chwytała, cała w słuch zaklęta, każde słowo opowiadania młodego juhasa w mundurze podoficera austrjackiego. Pewnego i ostatniego dla niej wieczoru słyszała:
— Staszkowy Jaśka poharatało na nic! Mogiłkę my mu sporzundzili fajną i skałkę na nią wwalili, a Franek Gąsienniców ksyzycek mu na ni bagneciskiem wcion równiuteńki...
Powaliła Staszkową ta straszna wieść pod chatą gazdy. Ocknęła się dopiero po północku na łóżku we własnej kuchni. Zajęczała i znowu w niepamiętanie wszystkiego zapadła. Dzień ją zbudził. Chciała się zwlec z wyrka — nie mogła dźwignąć ani jednej ciała cząsteczki. Obolenie ciężkie przykuło ją do betów. Leżała z rozwartemi oczyma, martwo do bielonego pułapu patrzeniem przyczepionemi. Helena przysiadła na jej łóżku. Współczuła okrutnemu nieszczęściu. Służyła potem starowinie we wszystkiej codziennej potrzebie. Wmawiała pożywienie wargom zeschniętym i posiniałym. Sprzątała, jak najemna, wszystkie izby wraz z kuchnią. Zapomniała zupełnie o Klemensie. Wieczorami słuchała sercem napoły przytomnych biadań Staszkowej.
— Wszystkie dobre ludzie przepadną. Wytracisz to ich, Panie Jezusie miły... Mogiłkę Jaśkowi sporzon-