Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

miejscu rodzaj stopnia kilkometrowej szerokości płaszczyzny poziomej. Do owej płaszczyzny dostęp i to nadzwyczaj trudny był tylko z dołu, z tej właśnie zielonej jeszcze, kwadratowej polany, skąd wdrapała się Helena. Wwyż od zrębu wznosiła się ściana pionowa zupełnie gładka wysokości kilkunastumetrowej na szczycie gęsto zalesiona. Od prastarych drzew, na szczycie owej ściany wyrosłych zwisały długie, gołe korzenie zbłąkane w próżnię powietrzną, ssaki nieczynne, obeschłe i pokurczone.
Płaska powierzchnia zrębu była bardzo gładka i mile słońcem wygrzana. Helena położyła się, by odpocząć. W miarę ustępowania znużenia poczęła się wyjawiać wyobraźni przyszłość bliska, latami tęsknoty i samotności nakreślona. Marzenia pogodne, jasne, tkliwe obliczały w złocie najczystszej radości i największego szczęścia zapłatę za czas nieskończony trudów serdecznych, najcięższych na ziemi. Myśli opracowywały treść kresu zwątpień rozpacznych aż zboczyła zadumą na drogę przeczuć rozkosznych. Tyle, tyle przecież lat. Zapomniała już, jakie jest ciało jej, jakby z przed własnych oczu ukryte, zatajone we wszystkiem, zamilkłe. Poczuła na sobie pieszczotę słoneczną i zawstydziła się, chyba pierwszy raz w życiu. Przebiegło pod suknią tchnienie gorące i uderzyło w twarz płomieniem. Niepokój wszedł w krew. Ucieszyła się radością najbardziej tajemną, że odzyskała pełnię fizycznej wrażliwości kobiecej, że w czas wielkiego szczęścia spotkania da zbiedzonemu przez wojnę kochankowi najżywsze, dziewczęce prawie, jego pieszczot odczucia. Dopuszczała nawet