uważnie, z ciekawością. Sama przejrzała się w wielkiem lustrze. Poprawiła włosy, obciągnęła suknie, uśmiechnęła się do siebie. Czas zbyteczny, jakby odgadując jej pośpiech, mijał szybko. Na kilka chwil przed odjazdem wybrała sobie wygodne miejsce w pustym przedziale wagonu drugiej klasy. Wgarnęła się plecyma w miękkie oparcie, przymknęła oczy i zapadła w odmęt najlepszych nadziei i marzeń.
W Bordeaux do przedziału, w którym siedziała, w kąt zatulona, weszła jakaś para. On wojskowy w mocno sponiewieranym mundurze i spodniach kilkakroć łatanych na kolanach, ona wysoka i szczupła, ubrana w eleganckie palto podróżne i ciemny skromny kapelusz. Oboje uprzejmie skłonili się Helenie, pospiesznie wrzucili walizy na półki i usiedli jednocześnie, nie zajmując razem więcej miejsca, niżby go zajęła jedna niezbyt otyła i wymagająca osoba. Gdy pociąg ruszał, przybyła para poruszyła się z uciechą dziecięcą na swoich miejscach, a właściwie na owem jednem miejscu, związała porozumiewawczo spojrzenia rozradowanych oczu i zaczęła między sobą szeptać o czemś niezwykle uciesznem, o czemś, co wymagało trzymania się za ręce i całowania się co chwilę. Obecność Heleny nie przeszkadzała im zupełnie, wogóle zdawali się o niej zapomnieć zaraz po wstępnem zamienieniu ukłonów.
— Oo, jakiś ty brudny! — skrzywiła się z udaną pogardą młoda kobieta, odsuwając się od towarzysza. Jaki potargany! — dodała z pociesznem wydęciem warg, zdejmując mu kepi z głowy.
— A kto potargał?
Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/162
Ta strona została skorygowana.