Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

że w jakowejś głębi przeodległej, w jakimś zakącie najmroczniejszym, tam, kędy ani oczy, ani myśli dotrzeć nie są w stanie, żarzy się płomień łaski szczególnej, światło odkupienia.
Zbudzone silnem szarpnięciem wagony jeden za drugim potoczyły się zwolna, z rezygnacją wprzód. Rzuciły wstecz jeszcze tu i owdzie rozstawione domy i wytoczyły się nad szafirową bezkresną równię.
Na ustach Seweryna stygł bolesny jak niepoznana łza uśmiech, ciężkie powieki opadły, ciało kołysał rytmiczny, monotonny wstrząs wagonu.
Seweryn zasnął. Helena usiadła przy oknie. Pociąg rwał naprzód z coraz większą szybkością. Brzeg morski odchylał się wyprostowaną linją wstecz, skreślając wielki łuk horyzontu.
„Wstecz, wstecz — nie to! Wstecz, wstecz, — nie to!“ — powtarzały za stukiem kół myśli Heleny i biegły naprzód do nienazwanego, odległego o cały byt ludzki przystanku.
Pociąg wygiął się, jak grzbiet węża, i wjechał między wysokie skaliste ściany gór. Słońce wrzuciło snop promieni do wewnątrz przedziału. Zadrgały powieki rannego. Helena pospiesznie ściągnęła na okno gęstą, zieloną zasłonę. Dłoń Seweryna ścisnęła kurczowo sukno szynela, nad zamkniętemi oczami głębokie zmarszczki spięły brwi, policzki ściągnęły się w fałdy.
— Boli, psiakrew, boli... Mokro... prędzej... piecze, psiakrew, zmieniaj bandaż, do stu djabłów, prędzej... Oh! — ręce Seweryna mięły szynel, usta wypluwały przekleństwa wraz z bólem.
Helena odrzuciła na podłogę odpiętą połę szynela,