Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

— Czy pani Marcelowa nie mogłaby mi pożyczyć trochę pieniędzy... ja zaraz... za godzinę zwrócę i za pokój, wszystko co się należy zapłacę, tylko teraz... mąż przyjechał i za dorożkę muszę...
— Za pokój to tam nima co płacić, bo pan Grudowski za niego reguluje komorne, a pożyczyć, to wpierw trza mieć! To mi tylko dziwne, że pani z mężem i derużką i z zagranicy i nima piniendzy...
— A pan Grudowski jest?
— A gdzież ma być? Jak se polegiwał, tak se i poleguje, po wiośnie się ledwo odlizał. Było przy niem kramu niemało!... A pani się coś odmieniła — dodała, uważnie oglądając Kosińską od stóp aż do kapelusza. — Przychudła paniusia, ale...
— A klucz od mojego pokoju? — przerwała Helena.
— Przecie powiedziałam, że pan Gradowski trzyma pani pokój to i klucz tyż ma od niego.
— Możeby pani Marcelowa poszła i powiedziała, że ja przyjechałam...
— A pani samy to nóg nie starczy, czy czo?
Przez cały czas podróży Helena myślała o tem, jakby uniknąć spotkania się z Klemensem, tymczasem, jak przez próg musiała przestąpić przez konieczność spotkania i widzenia się z nim.
Poszła tedy, nie mając innego wyjścia i wyboru.
Dziwnością nieuchwytną uderzył ją wraz i mrok korytarza o wachlarzowem rozpięciu, troje drzwi i te środkowe, jakby trwające w ciągiem na nią czekaniu.
Klemens leżał w łóżku. Zmienił się przez te kilka miesięcy bardzo. Choroba ściągnęła zeń wyraźną