Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/199

Ta strona została skorygowana.

świadoma konieczności ofiary. Coraz bardziej dusza jej nabierała przeczystego, kryształowego głosu, odpowiadając na najbardziej brutalne uderzenia tym samym niezmiernie szczerym i szlachetnym dźwiękiem.
Z wyjątkiem chwil codziennych zajęć i przymusowych wydaleń się na miasto, Helena wszystek czas dnia spędzała przy boku Seweryna. Miała już swoje stałe miejsce na podłodze obok fotelu kochanka, gdzie przesiadywała czasem po kilka godzin w zupełnem milczeniu, zasłuchana w pnący się z dołu gwar miasta i cichy oddech najdroższych piersi. Częstokroć z tego niemego, lecz przecież szczęsnego trwania, budziły ją nagle zrzucane na jej głowę słowa, jak ostre kamienie, przyczyniające ból, a poprzez ból jakowąś rzewną, wewnętrzną radość.
Pewnego wieczoru, kiedy Seweryn zdawał się być spokojniejszy, niż zwykle, i kiedy ciepłe lecz świeże powietrze lata szerokim strumieniem wkrada się do pokoju przez otwarte okno, Helena zapytała go szeptem, jakby wraz i siebie pytając:
— Sewuś, dobrze nam, prawda?
Obecne jej życie, jakby wyzwolone z przyziemnych spętań, poczuło nagle potrzebę nagrody łaskawego uśmiechu z ołtarza u którego stóp ustawicznie składała ofiarę.
— Kochasz? — pytaniem odpowiedział Seweryn.
Usta jej przywarły do suchej, słabej ręki kochanka.
Słowo: kocham, tyle razy powtarzane dawniej, wpieszczane, jako wyznanie i zaklęcie w życie Seweryna z gorącemi pocałunkami, szeptane w rozkosznem trwaniu rozognionych zmysłów, teraz — zdawało się